Tradycji stało się zadość i ostatni tegoroczny wyjazd zorganizowany przez Salmo Clubu odbył się w ostatni weekend października. Planowałem wyjechać w czwartek wieczorem, ale jak to zwykle bywa coś się musiało nie udać i ostatecznie wyruszyłem z Dorotką na Wdę w piątek rano. Plan był prosty dojechać do południa, ale udało się wyjechać o 4.45. I tu pierwsze zaskoczenie. Mijamy Skórcz i dzwoni Maniek z pytaniem kiedy będziemy, gdyż dzisiaj pierwsza tura zawodów a w sobotę druga i trzecia. W niedzielę zawodów nie było. Całe szczęście zostało 30 minut drogi i zdążyłem. Frekwencja nie powaliła w tym roku. Dorotka miała mieć na tym wyjeździe towarzystwo kobiety Goryla, a tu co? A tu Makieł! Hahaha. Było z tego trochę śmiechu. Zabrałem się z Generałem, Czarkiem i pojechaliśmy łowić. Wdecki Młyn był najniżej położoną miejscówką gdzie można było łowić. Pogoda trochę mglista, ale nie najgorsza. Łowiłem w Czarnej Wodzie od ogródków działkowych aż do mostu. Początek fajny. Miarowy lipień spod kładki na ogródkach. Potem kilka krótkich ryb i jeszcze fajny pstrąg „czterdziestak” się uczepił. W sumie jak widziałeś ryby żerujące, to po prostu były twoje.
Niestety większość ryb nie reagowała zupełnie na nic. Gdy po 30-minutowym obławianiu rynny przechodziłem dalej uciekło stado kilku lipieni. Wszystkie ryby były miarowe. Ale tak to bywa. Ostatecznie dzień skoczył się w moim przypadku dwoma miarowymi lipieniami, pięcioma krótkimi oraz dwoma pstrągami nieliczącymi się jak wiadomo do klasyfikacji. Pierwszą turę wygrał Czarek, bo nałowił sporo, chyba 8 czy 9 miarowych ryb. W sobotę odbyły się dwie tury, pomiędzy którymi była godzina przerwy. Niestety pogoda była bardzo mglista i łowiło mi się fatalnie. W sumie złowiłem krótkiego lipienia w pierwszej turze i to było na tyle.
Ryb miarowych na zawodach padło sporo, o trzech koszach grzybów zebranych przez Dorotkę nie wspominając. Klasyfikację wygrał Czarek „Kola” Chrulski, drugi był Marek „Makieł” Makiełkowski, trzeci Tomek „Skura” Skurski. Największą rybę złowił Marek „Generał” Kowalewski podczas tury piątkowej. Zrobił to zresztą na moich oczach… W niedzielę zebraliśmy się do wyjazdu do domu. Kilku chłopaków pojechało jeszcze łowić. Oby to nie był mój ostatni wyjazd na Wdę.